Marta Zięba

Jako dziewczynka mieszkałam w Kosarzyskach – to taka turystyczna miejscowość w Beskidach, do której ludzie przyjeżdżają na narty, głównie z Warszawy. Bardzo mi zależało, żeby ci przyjezdni, którzy byli takimi przybyszami z odległego, lepszego świata, myśleli o nas, ludziach z Kosarzysk, jak najlepiej, że nie jesteśmy jacyś zacofani, gorsi, tylko przeciwnie – świetni i na poziomie. Byłam też przekonana, że jeśli "ludzie na poziomie" już mają swój własny dom, to obowiązkowo musi przed tym domem stać rzeźba. Tak to sobie wyobrażałam, porządny dom kulturalnych ludzi to dom, przed którym stoi przynajmniej jedna rzeźba. Koniec, kropka. Oglądałam więc obrazki, na których były różne posągi, pozowałam codziennie jako któryś z nich i stawałam na balkonie, nieruchomo. Przejeżdżały samochody, w nich ci narciarze z Warszawy, a ja tak stałam przekonana, że wszyscy patrzą na tę rzeźbę (którą byłam ja!) i myślą, że w tym domu mieszkają bardzo kulturalni ludzie. Schodziłam, dopiero kiedy było mi zimno.