Sylwia Boroń

Kiedy miałam około cztery lata, zakopałam w piaskownicy na naszym podwórku trzy złote pierścionki (w tym zaręczynowy mojej mamy) wygrzebane z szafki na biżuterię. Oczywiście w tajemnicy. Zakopałam je tam w konkretnym celu, mianowicie miało z nich wyrosnąć drzewo pierścionkowe. Głęboko wierzyłam w to, że jeśli będę podlewać piasek i dbać o te "ziarenka", wkrótce zrobię mojej rodzinie niesamowitą niespodziankę i będziemy bogaci jak królowie. Tak też robiłam. Codziennie pieczołowicie zajmowałam się moim "ogródkiem" i niecierpliwie czekałam na mój skarb. Niestety, dni mijały, a drzewko nawet nie kiełkowało. Z biegiem czasu zawiedziona tym, że mój plan się nie powiódł, powoli zapominałam o pierścionkowym drzewie. Po wielu latach, kiedy ogródek był przekopywany pod nowe sadzonki, a piaskownica likwidowana, odnalazł się pierścionek zaręczynowy mamy. Byłam już duża i przyznałam się, że to moja sprawka. Dopiero wtedy wyszło na jaw moje niespełnione dziecięce marzenie. Dwa pierścionki nie odnalazły się nigdy i pewnie do dziś pozostają jako ukryty skarb na podwórku mojego dzieciństwa (UWAGA! Nie zachęcam do organizowania wykopalisk w ogrodzie moich rodziców!), ale rodzinka i tak miała niezły ubaw z mojego planu wyhodowania drzewa pierścionków.